poniedziałek, 24 stycznia 2011

sobota, 22 stycznia 2011

chciałabym

Wbrew pozorom i wbrew moim gorzkim słowom - trzecia klasa gimnazjum była jednym z fajniejszych okresów w moim życiu. Beztroska. To jedno słowo określa to wszystko co się wtedy działo. Cholera, chciałabym znowu chować pomalowane na krwistą czerwień paznokcie na matematyce, chciałabym znowu otwierać szeroko oczy, aby pani B. nie przyuważyła mojego żółtego jak musztarda cienia na powiekach. Chciałabym znowu uciekać przed panią B. która po przyuważeniu mojego makijażu dosyć traumatycznie go usuwała. Chciałabym jeszcze raz głośno wygłaszać moje mądre opinie i sądy. Chciałabym jeszcze raz być "niedysponowana" przez pół roku. Chciałabym jeszcze raz przeżyć ten rok, z TYMI ludźmi. Tylko, że bez strachu i bardziej ryzykując.
   



Jak dobrze, że mimo wyboru innych dróg, miast i szkół mamy o czym rozmawiać. 



na zdjęciach: Izabela <3

środa, 19 stycznia 2011

trzy łyżeczki kawy

Trzy łyżeczki kawy, jedna łyżeczka C12H22O11 i troszeczkę mleka. Najlepiej od razu w trzech dużych filiżankach, żeby kościste łapki z krwistoczerwonymi paznokietkami można było ogrzać. 



A my jesteśmy bardzo poważne, każdego dnia wymierzamy w siebie widelec i umieramy, i każdego ranka jest Mała Niedziela, pełne zawodu zmartwychwstanie.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

I never wanted to be person you see.

Chcemy dorosnąć. Chcemy sobie udowodnić wiele rzeczy. Chcemy iść swoją drogą, nie zważając na to czy jest dobra czy nie. Czasem stajemy się ludźmi, którymi nigdy mieliśmy nie być. I po co to wszystko? Zadajemy sobie pytania na które nie ma odpowiedzi. Kłamiemy. Oszukujemy. Uciekamy. Wybieramy drogę, której nikt nam nie poleca.

Boże, może to po prostu cena młodości?



Czasami brnę w to wszystko tylko po nic. Ale przynajmniej będę mieć co wspominać.



Na zdjęciu Kasia Katasza Katarzyna i mój ulubiony niebiski L&M. 

sobota, 15 stycznia 2011

po pierwsze

Do szóstego dnia zero ósmego miesiące dwa zero jeden zero roku moje pojęcie o fotografii kończyło się wraz z świadomością własnej zajebistości. W definicji fotografii zawierały się sesyjki i określenie 'fotografia moim tlenem' joł zią.

Na szczęście nadszedł szósty sierpnia roku poprzedniego, który początkowo był dosyć traumatycznym dniem. Wszystko co do tamtego momentu mi się w zdawało i pokrętnie w główce układało zostało usunięte błyskawicznie. A wszelkie próby do wracania do poprzedniego stanu rzeczy moja własna podświadomość usuwała jak klawiszem backspace. Gdybym szkołę średnią wybierać miała z tym co wtedy miałam w sercu to pewnie pozdrawiałabym Was teraz radośnie z plastyka. Wróciłam do domu i przestałam używać frazesu, że niby fotografia moim tlenem i w ogóle. Przestałam robić słit sesyjki i dostosowywać się do wymogów galerii facebooka i naszej-klasuni. Przestałam wywierać na sobie jakiekolwiek presje i presyjki na temat oglądalności moich galerii. Na fotoblogu zaczęłam publikować efekty innego używania aparatu pozbawione nutki magii. Przestałam na siłę szukać artyzmu. I właśnie w tym momencie poczułam się artystką. W momencie, kiedy wychodzę z aparatem na przedmieście krakowskie robię sto pięćdziesiąt zdjęć, a potem usuwam sto czterdzieści dziewięć - zostawiając jedno. I właśnie dla tego jednego zdjęcia będę dalej w to brnąć.

Pomimo tego, że profil mojej klasy w liceum wskazywałby na to, że powinnam zająć się systematyką kręgowców i rozmnażaniem gąbek.